Sesja w opuszczonej masarni, czyli pierwsze koty za płoty

   Kilka dni temu minął miesiąc, odkąd Pan Sylwester zaczął u mnie swoją pracę. Zdążyłam już przeżyć kilkuminutowy zawał na widok czarnych zdjęć (o których wspominałam w poprzednim poście) oraz chwile zachwytu, wzruszenia i rzygania tęczą. Tak, w skrócie - było ciekawie :D Moja radość osiągnęła jednak apogeum w sobotę, kiedy to Sylwek uczestniczył w swojej pierwszej, ludzkiej sesji.
   W zamyśle miał to być piękny, zimowy, bajeczny plener, a z racji wszechobecnego śniegu, na którego deficyt raczej nie narzekamy, wizja magicznej sesji stawała się coraz bardziej realna. Wyszło trochę inaczej, plany uległy zmianie, obierając za główny cel opuszczoną masarnię. Początkowo byłam nieco zawiedziona i pełna obaw, że nie podołam, w końcu budynek ten jest dosyć ciemny i pomimo zimy oraz dużej ilości okien a raczej tego, co po nich pozostało, na dużą ilość światła nie było co liczyć. Na szczęście tydzień temu zaopatrzyłam się w statyw, który uratował połowę kadrów, dzięki czemu koleżanki nie kamieniowały mnie kilka godzin później :D 
   A efekty naszej współpracy prezentują się mniej więcej tak:








   Czy jestem zadowolona? Jak na pierwszy raz wyszło całkiem nieźle, widzę jeszcze sporo rzeczy do poprawki, ale rzucając się na tak głęboką wodę myślę, że nie mam się czego wstydzić :)
   enjoy!
   P.S. dzisiaj zaczynam ferie, mam zamiar spędzić je fotograficznie i uwaga... filmowo! I tym razem nie będą to słowa rzucane na wiatr ;) A czego to przedsięwzięcie będzie dotyczyć? Myślę, że do końca przyszłego tygodnia się wyrobię :D 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

XXXVI Krajowa Wystawa Psów Rasowych - Iłża 2017